poniedziałek, 6 października 2014

w pokoju u dzieci

Po odziedziczeniu starego rodzinnego domu zostało mi kilka pięknych, ale strasznie zniszczonych mebli... nie mam na razie wystarczających środków, żeby je odrestaurować jak należy, ale przydała mi się moda na shabby chic.
Modelem stało się stare krzesło ... hmmm drewno owocowe, kanelowania, rozetki, były mosiężne gwoździe, poduszka z końskiego włosia i trawy morskiej (trzeba było wyrzucić, bo żyła własnym życiem zapożyczonym ze strychu), ślady po plecionce na oparciu... nie mam na zdjęciach stanu wyjściowego... ale zabytek, jak się patrzy...

Przywiozłam to 500 km do nas do maleńkiego mieszkanka i zalegało... aż któregoś dnia zabrałam się za nie popsucie go bardziej...
Pierwsza faza, czyszczenie go za pomocą chloru, drewno rozjaśniło się wyraźnie, uwypuklił się zielonoszarawy kolor farby, w przetarciach beżowy... nic dodać nic ująć... a nie chciałam zamalowywać, bo kiedyś odrestauruję właściwie. Udało mi się dokupić fajny zgaszony miętowy (?) kolor materiał na tapicerkę.  Zamiast sprężyn mąż wyciął mi dwie deseczki na siedzenie i oparcie, ja potem mozolnie je pilnikiem dopasowałam do kształtu. Na to gąbka, ocieplina w trzech warstwach, fizelina i taker... uff. Z oparciem było trudniej, ponieważ owalna rama była złamana i już dawno przez kogoś skręcona metalową szyną od środka... dopasowałam deseczkę oddzielnie ją otapicerowałam i dokleiłam do całości... następnie zaszpachlowałam na grubo ten metal, żeby go ukryć. Starałam się dobrać kolory farb do reszty, żeby świeża sklejka nie rzucała się w oczy, jeszcze mały dodatek decu serwetka ze starymi graficznymi motylami i napisami...wosk. No tak, ale gwoździe mosiężne były w opłakanym stanie i była ich połowa... sznurek ozdobny! Ale gdzie dokupić pasujący? Kompletnie zrezygnowana wywlekłam ze swoich zasobów ciemnorudobrazowopomarańczowy sznurek ... do niczego... no cóż gorzej nie będzie ... też wylądował w chlorze... po godzinie zgasiłam ten zjadliwy mocny kolor... i dokleiłam... efekt taki... co z tego, że gdzieniegdzie się marszczy...



w rzeczywistości nie jest aż tak pomazane... na zdjęciu wygląda nieco drastycznie :P



jak na pierwsze tapicerowanie jestem z siebie dumna...
Korzystając z niewiarygodnie rzadkiej okazji, że do pokoju dzieci udało się wejść i nie przewrócić o nic już w drzwiach strzeliłam kilka fotek...z kolorami nic nie umiałam zrobić , bo wściekle pomarańczowy włochacz na ziemi wszystko podbarwił...


przy okazji pochwalę się odświeżoną ścianą  na dolnej półce córy w piętrowym łóżku ( u syna nadal Auta...na razie nie protestuje, chociaż to już nie licuje z jego poważnym wiekiem)...chciała sobie naklejki z motylkami i kwiatkami nakleić... no to ma do tego łączkę...



1 komentarz:

  1. Krzesło niczym z domku dla lalek, śliczne, kolor tapicerki rewelacyjny :)
    Pozdrawiam, Agnieszka

    OdpowiedzUsuń